KO, Trzecia Droga i Lewica zajmują się głównie wyrywaniem sobie nawzajem wyborców. Przykro patrzeć. Okazuje się, że Konfederacja jest obecnie najgroźniejszym rywalem PiS. Czy nie powinno to zawstydzić nasze opozycyjne środowisko?
Oczywiście politycy KO na okrągło walą w PiS, jak w bęben. Podobnie PiS uderza nieustannie w PO. Stwarza to pozór wzajemnej walki. Oba ugrupowania wiedzą, że największym marzeniem ich elektoratów jest zniszczenie przeciwnika. Wzajemne ataki pełnią raczej inną funkcję, bo wiadome jest, że oponenci są na takie ciosy całkowicie uodpornieni. Są one raczej produktem na “rynek wewnętrzny”.
Takie zapasy w błocie zwiększają polaryzacje, podnosząc temperaturę debaty. Uderza to głównie w wewnętrzną konkurencję, bo PO i PiS zaczynają się jawić jako bardziej aktywne, ale przede wszystkim wpisują się w nastroje. Dochodzi do transferu wyborców z mniejszych partii. Słupki obu partiom rosną. Liderzy triumfują, a wyborcy mają iluzję, że zwyciężyli jakąś potyczkę.
Inną strategię musi mieć Trzecia Droga i Lewica. Granie na antyPiS, wzmacnia PO a ich osłabia. Z drugiej strony nie mogą udawać, że PiS to taka normalna demokratyczna partia, bo ich wyborcy również mają zapotrzebowanie, aby reagować na skandale.
Dlatego obie te partie starają się ustawiać w roli arbitra, aby PO i PiS przedstawiać jako kłótliwych i niedojrzałych ludzi. Trochę się to udaje, ale ogólnym rozrachunku są ogrywani przez PO. Tu szczególnie Polsce 2050 brakuje sprytu politycznego.
Średniej wielkości ugrupowania takie jak: Polska 2050, PSL, Razem i Konfederacja zorganizowane są wokół programu. Takim partiom trudno jest urosnąć powyżej kilkunastu procent. Aby uzyskać więcej niż 20% nie można mieć merytorycznego programu. Trzeba być albo populista, albo być nijakim. Populiści liczą, że wyborcy się nie zorientują. Nijacy wiedzą, że każde zajęcia stanowiska zniechęca jakąś grupę wyborców, dlatego trzeba mówić ogólnie, aby każdy usłyszał to co chce usłyszeć.
Celem strategicznym dla PO jest, pozostanie największą partia opozycyjną. Jej największym atutem jest to, że oddając na nią głos, PiS najwięcej traci. Gdyby zdarzyło się, że jakaś inna partia opozycyjna miałaby nawet minimalnie większe poparcie od niej, to PO utraciłaby swój największy atut i bardzo szybko by się zmarginalizowało. Dlatego konkurencja wśród opozycji jest dla PO śmiertelnym zagrożeniem. Takim zagrożeniem nie jest PiS. Nawet bardzo dużą przewagą PiS nad PO nie powoduje implozji tej drugiej.
Niestety jedna lista opozycji nie była możliwa od samego początku. Partie musiały odtańczyć taniec godowy na pokaz, bo takie było zapotrzebowanie wyborców. Donald Tusk rozegrał tę sytuację po mistrzowsku i na pewno udowodnił, że jest najsprawniejszym politykiem w kraju.
Postawił on Trzecia drogę w sytuacji bez dobrego wyjścia. Wejście do koalicji na warunkach PO, to jak przyjęcie zaproszenia na obiad od kanibala. Donald Tusk wielokrotnie zawiązywał różnego rodzaju spółki polityczne. Zawsze kończyło się to pełnym zdominowaniem partnerów. Bądźmy jednak uczciwi. Donald Tusk przewyższał ich pracowitością, sprytem, zaradnością i doświadczeniem. Tak samo byłoby z Szymonem Hołownia.
Odrzucenie oferty Tuska wejścia do koalicji przez postawienie zaporowych warunków było fatalne wizerunkowo i spowodowało masowy transfer wyborców od Hołowni do PO. Hołownia nie miał pola manewru. W obu przypadkach Tusk wygrywał.
Teoretycznie obie partie mogły się dogadać w imię racji stanu. PO musiałoby dać Hołowni jakieś gwarancje, że nie dojdzie do kanibalizacji. W praktyce Hołownia musiałby dostać zdecydowanie więcej, niż wynikałoby to z jego wkładu. Tu jednak PO ryzykowało, że utraci miejsce lidera opozycji, co uruchomiłoby spiralę, wkręcającą tę partię w ziemię. Jak widzimy, partyjny interes jest dla obu ugrupowań ważniejszy od racji stanu. To jest ten moment, kiedy my wyborcy powinniśmy otrzeźwieć. Politycy nie reprezentują nas. Oni reprezentują siebie, a nas jedynie używają. Jest to duże uproszenie, bo oni też nie mają wyboru, lecz to temat na oddzielny tekst.
Mnie ocuciły ostatnie wybory prezydenckie. Ze względu na wcześniejsze wybory parlamentarne można było łatwo wyliczyć poparcie dla poszczególnych kandydatów. Wiadome było, że żaden kandydat PO nie ma szansy wygrać z Andrzejem Dudą. Najwięcej szans mieli wtedy Hołownia i Kosiniak-Kamysz. Jednak żaden z tych kandydatów nie miał szansy dostać się do drugiej tury, czyli de facto od PO zależało kto będzie prezydent. Wybrano Andrzeja Dudę. Oczywiście łudzono się, że coś się podczas kampanii zmieni. Faktycznie Trzaskowski uzyskał dużo lepszy rezultat, niż się spodziewano, ale nie miał szansy zdobyć niezbędnych głosów Konfederacji, co nie było żadnym zaskoczeniem.
Próbowałem wtedy namówić sztabowców PO, aby wystawili Holowanie, w zamian za jakieś ustępstwa od niego oraz przejęcie jego elektoratu. W PO nie chciano o tym słyszeć. Obecnie, nie miałbym nic przeciwko układowi: Tusk premierem, Hołownia prezydentem lub odwrotnie. Dla obu partii jest to jednak zbyt ryzykowne.
Podczas potkania z Donaldem Tuskiem w Poznaniu zaniepokoiła mnie pewna jego wypowiedź. Prawdopodobnie byłem jedyną osobą, która zwróciła na to uwagę, bo reszta zareagowała dużym entuzjazmem. Donald Tusk traktował tak samo Konfederację jak PiS, czyli w pewnym sensie zachęcał ich do ożenku, albo przynajmniej chciał, aby nam się wydawało, że mogą się dogadać. Dla mnie to był olbrzymi błąd. Nasza strategią powinno być rozbijanie prawicy, a nie jej integrowanie.
Nie mogłem tego zrozumieć. Donald Tusk jest najsprawniejszym polskim politykiem. Jego przemówienia są mistrzostwem świata. Tam nie pada ani jedno przypadkowe słowo. Donald Tusk chciał stworzyć wrażenie dużego zagrożenia ze strony prawicy, aby zainicjować konsolidację opozycji. De facto, to był cios w opozycyjną konkurencję, a nie PiS. Nie ma się jednak co oburzać. Strategia taka jest bardzo racjonalna w świetle tego wszystkiego, o czym tutaj wcześniej napisałem.
Przyznam się, że mam problem z tegorocznymi wyborami, bo nie wiem na kogo głosować. Nie mam uczucia, aby którąkolwiek z partii była zainteresowana załatwieniem kluczowych dla mnie spraw. Partyjny interes jest dla nich na pierwszym miejscu, a potem długo, długo nic. Aż ma się ochotę zignorować te wybory. Ostatnio częściej spotykam osoby, które deklarują, że nie będą głosować. Rozumiem ich rozczarowane. Przy utrzymaniu takiego egoizmu partyjnego będzie ich przybywać. Nikt nie ma ochoty być jedynie sprowadzany do roli wyborczego inwentarza, któremu rzuca się jakaś wyborczą paszę, aby pociągnął partyjny wóz. Polityka przypomina dzisiaj świat celebrytów, którzy oprócz pustej ekscytacji nie mają nic do zaoferowania.
Jeszcze bardziej mogą zniechęcać do udziału w wyborach wyborcy hodowlani. Jest to żelazny elektorat partii, odporny na afery i jakiekolwiek krytyczne informacje. Partie utrzymują ich w stanie rozhisteryzowana, dostarczając oburzających treści. Treści muszą napływać bez przerwy, aby nie pojawiła się chwila na żadną głębszą refleksję. Wyborcy hodowlani nie tylko głosują, ale także agitują i są uruchamiani do różnych zadań w trakcie trwania kampanii. Osoby takie budzą niechęć wśród osób niebędących pod wpływem tak silnych emocji. Niebranie udziału w życiu politycznym jest sposobem na odcięcie się od tych negatywnych emocji.
W obecnej sytuacji ciężko jednak być biernym. PiS może dokonać olbrzymiego spustoszenia, jeśli nadal będzie rządził. Istnieje ryzyko, że Konfederacja zostanie zmuszona do koalicji z PiS. Histeryczna opozycja zachęca ich do zjednoczenia się pod brunatnymi sztandarami, bo taki wróg najlepiej integruje opozycję. Jako jednostka, trudno tu mądrze zagłosować.
Jaka jest moja rada? Przede wszystkim nie można dopuścić do tego, aby Trzecia Droga i Lewica spadły poniżej progu. Dzięki D’Hondtowi głosując na PO, najwięcej odbiera się PiS. Jeśli każdy zagłosuje zgodnie ze swoimi preferencjami, to najprawdopodobniej wyjdzie najlepiej.
To jednak nie koniec. Problemem Polski nie jest brak zjednoczenia opozycji. Problem Polski jest patologiczne zjednoczenie prawicy. Szkoda, że system wyborczy nie premiuje średniej wielkości partii, bo właśnie takie partie mają szanse pozostać partiami tematycznymi i przez to merytorycznymi. Większe partie muszą się już rozwodnić.
Wracając do strategi na te wybory, należy zachęcać również do głosowania na Konfederację, ale przede wszystkim wsparcie Konfederacji w przejmowaniu głosów PiS. Nie hejtujcie Konfederacji. Nie wpychajcie jej w ramiona PiS. Cieszmy się, że razem nie działają.
Najważniejsze jest, aby PiS nie mógł rządzić samodzielnie, dlatego lepiej jest, aby Konfederacja wzmacniała się nich kosztem. Przejęcie przez Konfederację całego elektoratu PiS jeszcze nam nie grozi. Opłaca się nawet namówić niegłosującego, aby zagłosował na Konfederację. Wprawdzie osłabi to wszystkie pozostałe partie opozycyjne, ale także osłabi to PiS.
Wynik wyborczy Konfederacji nie będzie miał znaczenia. Niezależnie czy będzie to 7%, czy 15%, to bardzo prawdopodobne, że Konfederacja będzie miała głosy brakujące do utworzenia koalicji i to ona będzie decydowała, kto będzie rządził. Budujmy z nimi więzi, bo najprawdopodobniej dla dobra sprawy trzeba będzie z nimi współpracować.
Konfederacja jest też wewnętrznie zróżnicowana. Wzmacniając pozycję względnie zrównoważonych jej liderów, odbieramy paliwo tym mniej zrównoważonym.
Dużym ryzykiem jest oczywiście, że po odejściu Kaczyńskiego z polityki i rozpadzie PiS, co kiedyś musi nastąpić, Konfederacja przejmie jej elektorat. Jeśli ich zantagonizujemy i skupimy uwagę na ekstremistach z tego ugrupowania, przez co ich wzmocnimy, sprawy mogą potoczyć się bardzo źle. Dlatego musimy pomóc ucywilizować się tej partii.
Zaistniałej sytuacji winni są nie tylko politycy, ale także my wyborcy. Trudno nam odkleić się od swoich małostkowości. Pamiętam dyskusje podczas ostatnich wyborów prezydenckich z wyborcami Lewicy. Nie byli w stanie nawet teoretycznie rozważać kandydatury Hołowni. W ten sposób nieświadomie przyczynili się do wyboru Andrzeja Dudy. Tak samo teraz niektórym może trudno być, powstrzymać nawyk nie tylko hejtowania Konfederacji, ale także robienia złośliwości konkurencji opozycyjnej.
Niestety największym sukcesem PiS jest to, że uczynił nas do siebie podobnymi. Nie ma odcieni szarości. Nie ma sojuszy taktycznych. Są tylko, albo śmiertelni wrogowie, albo swoi. PiS potrzebuje tego do utrzymania swojej hodowli wyborców w izolacji informacyjnej. Niestety pozostałe partie dużo się od nich nauczyły.
Szkoda, że nie udało się stworzyć znaczącego ruchu obywatelskiego. Taki ruch mógłby pełnić funkcję podobną do związku zawodowego. Mógłby on reprezentować rozproszonych i rozdrobnionych wyborców, aby wymuszać na partiach merytoryczną politykę oraz załatwianie dla nas kluczowych spraw. Taki ruch też mógłby zmusić partie opozycyjne do zawiązywania sojuszy wbrew własnym egoistycznym interesom.
Ciężko będzie taki ruch teraz stworzyć po rozczarowaniu KOD-em, który był bezradny wobec nadużyć partii politycznych oraz różnych grup tematycznych, przekierowujących jego energię do swoich celów. Zabrakło też dojrzałości społecznej jego członków. Teraz jesteśmy zdani na partie polityczne oraz polityków. Wiadome jest, że grają na siebie, ale może coś nam przy okazji załatwią. Nie jesteśmy w dużo lepszej sytuacji niż wyborcy PiS cieszący się, że wprawdzie kradną, ale się przynajmniej dzielą.
Nie chcę zniechęcać. Do wyborów trzeba iść. Wybór niestety jest pomiędzy tak sobie, a fatalnie. Nie można mówić, że to to samo. To duża różnica i należy adekwatnie zareagować. Musimy być jednak szczerzy i wysłać sygnał naszym politykom, że oczekujemy od nich czegoś innego niż gry pozorów.
Dobek,
Szanuję wielki wysiłek, by wbrew PiSowi za granicą oddać głos i zachować jego ważność.
Wybory w Polsce wchodzą w fazę emocji, która pozytywnie weryfikuje słuszność trzymania dystansu przez liderów Trzeciej Drogi i ich twardej odmowy wczołgania się pod szklany sufit listy PO.
Najnowsze badania pokazują, że właśnie dlatego Trzecia Droga jest pierwszym wyborem dla ok 35% niezdecydowanych.
Na finale kampanii spodziewać się należy bardzo mocnych ciosów, które podnoszą nieufność. Wtedy umiarkowana opcja centrowa może okazać się schronieniem dla wyborców, którym trafili lidera.
Serdeczności,
Janek